Styl, który dziś omawiam nazwałam „klasycznym”. Efekt końcowy jest ponadczasowy, delikatny i wyrazisty zarazem. Dlatego też idealnie nadaje się na prezent. Taki rysunek jest opozycją wobec fotorealistycznych prac, które gloryfikują niedoskonałości i „normalność”. Poczytacie o tym więcej w , który napisałam na ten temat. Tym razem zależy nam na pokazaniu wyjątkowości portretowanej osoby. Czas nie ma znaczenia. „Klasyka” wymaga podkreślenia rysów twarzy i pomijania drobnych, ulotnych niedoskonałości (np. wyprysków czy zmarszczek). By „zatrzymać czas” warto uprościć lub pominąć ubranie (poprzez subtelne wyeksponowanie ramion modela, nie- całkowite rozebranie go :)). Wszelkie nowoczesne, krzykliwe wzory tym razem nie będę prezentowały się dobrze. Warto natomiast podkreślić oczy. Nie mam na myśli domalowywania przesadnego makijażu a raczej podkreślenie blasku.

Przejdźmy jednak do tutorialu, bym mogła na konkretnym przykładzie pokazać o co chodzi z tą „klasyką”. Zaczęłam od odpowiedniej organizacji biurka. Zimą szczególnie ważne jest dobre światło. W moim wypadku niezwykle istotne okazało się to, że biurko, na którym pracuję, ulokowane jest blisko kaloryfera. Niektóre akcesoria, których używałam są nieco kruche, dlatego założyłam „domowe” wygodne ubranie, które można pobrudzić. Zazdroszczę osobom, które są teraz w swoim rodzinnym, intymnym gronie i mogą pozwolić sobie na ulubione, oldschool’owe dresy, „artystycznego” koka i spięta grzywkę 🙂

Przejdźmy do materiałów. Zdecydowałam się ocieplić nieco chłody zimy i wybrałam fakturowany papier w jasno-kremowym odcieniu, który kupiłam w punkcie ksero za 1,50 zł. Prawdopodobnie jest to papier przeznaczony do drukowania na nim dyplomów, jednak okazał się całkiem przyjemny w obróbce. Wy możecie oczywiście zdecydować się na papier śnieżno-biały. Polecam jednak wybór sztywnej, dobrej jakości kartki o lekkiej fakturze, ponieważ zwykła kartka z bloku rysunkowego wygląda niechlujnie, a nam zależy na efekcie zupełnie odwrotnym. Ma być elegancko, nawet nieco dostojnie.

Jak mówiłam, papier jest jasny, dlatego patrząc na niego, można pomylić go z białym. To zdjęcie pokazuje minimalną różnicę między nimi, która jednak nie jest bez znaczenia.

Zdecydowałam się pozostać przy ciepłej kolorystyce, dlatego skorzystałam z akcesoriów, które znajdowały się w kasecie Gioconda 8899, którą dostałam od firmy KOH-I-NOOR.

W kasecie znajdziemy:

– pastelę białą w drewnie GIOCONDAWHITE CHALK 8801
– sepię w drewnie RED CHALK 8802, SEPIA LIGHT 8803, SEPIA DARK 8804
– ołówki akwarelowe GIOCONDA AQARELLE 88002B, 4B, 6B
– czarną pastelę w drewnie GIOCONDA NEGRO 8815/1, /2, /3
– węgiel w drewnie GICONDA CHARCOAL 8810/2
– białą pastelę w sztyfcie 4391
– sepię w sztyfcie w odcieniach: jasny brąz, brąz i ciemny brąz 4393, 4397 i 4398
– grafity w sztyfcie 4390 2B, 4B, 6B
– czarną pastelę w sztyfcie 4355/1, /2, /3
– prasowany węgiel w sztyfcie 8383/1
– cienki rozcieracz do pasteli 9477
– gumkę chlebową 6421

Oczywiście, jeśli się nie mylę, każdy z tych akcesoriów można kupić także oddzielnie. Muszę przyznać, że nie korzystałam ze wszystkich, ponieważ kasetę mam od niedawna i dopiero odkrywam jej możliwości. Oprócz wyżej wymienionych rzeczy niezastąpione okazały się także pędzle. Specjalnie na potrzeby notki kupiłam dwa nowe, ponieważ te, które miałam nie nadawały się do techniki, którą wybrałam. Większy pędzel kupiłam w sklepie plastycznym (kosztował… 14 zł), mniejszy – w Empiku za 3 zł. Najważniejszym kryterium podczas zakupu była sztywność włosia. Pędzle do akwareli zupełnie się nie nadają, ponieważ miękkie włoski nie poradzą sobie z wcieraniem ulotnego, pastelowego pyłu w kartkę. Zdjęcie pędzli zamieszczam na końcu wpisu, by zwrócić Waszą uwagę na ważną czynność, jaką jest właściwie mycie pędzli.

Do portretu klasycznego możecie jak najbardziej zastosować także ołówki bez drewienka (które bardzo łatwo poddają się celowemu rozmazywaniu), kolorowe, suche pastele czy grafity.

Przejdźmy do wyboru zdjęcia. Zdecydowanie warto zdecydować się na fotografię, na której model przyjął stateczną pozę i delikatnie się uśmiecha. Tym razem odstawiamy na bok eksperymenty z kadrem i powiększeniem. Najlepiej pracować nad zdjęciem, które zostało wywołane (lub wydrukowane), ponieważ, jak wspominałam nie raz, obecność włączonego komputera ma bardzo negatywny wpływ nie tylko na nastrój podczas rysowania ale też na efekt końcowy. Poza tym… ukochans osoba, którą malujemy, zasługuje na to, by jej portret nie był przerywnikiem pomiędzy kolejnymi odświeżeniami Facebook’a. Najwspanialsze są stare fotografie, które były wykonywane u fotografa. Może wyszperacie takie w domach? Ja mam i zapewne niebawem, gdy wrócę do domu dobiorę się do nich 🙂 Tym razem jednak, odcięta od rodzinnych skarbów zdecydowałam się na zdjęcie Charlize Theron. Przyznaję, że poszłam na łatwiznę i wybrałam fotografię, która jest w kolorystyce dokładnie odpowiadającej barwom z mojej kasety Gioconda. Wiem jednak, że przełożenie zastanych kolorów na odcienie brązu nie jest trudne. Potrafimy przecież bez problemu zrobić ołówkowy rysunek na podstawie kolorowego zdjęcia.

Zdecydowałam, że głowa na rysunku będzie wypełniać sporą część kartki. To pozwoło mi dokładniej oddać kształty twarzy. Początkowo linie były bardzo wyraźne. Zbędne kreski wymazałam gumką chlebową i oczyściłam szkic. Choć był wykonany bardzo delikatnie, wszystkie linie, które mimo wszystko wydawały mi się zbyt mocne, wymazałam lekko gumką, by były mniej widoczne. To dość ważne, ponieważ rysunek będzie rozmazywany a każda kreska zrobiona ołówkiem, przy kolorystyce jaką wybrałam, będzie wyglądać jak brud.

Przed kolejnym etapem umyłam i wysuszyłam dokładnie pędzle. Cieniowanie zaczęłam od nałożenia bardzo delikatnych, bazowych cieni na twarz. Użyłam pędzla o twardym włosiu, który przyłożyłam do sepii w sztyfcie i potarłam, by zebrać pigment.

Początkowo niewiele było widać ale właśnie to było kluczem do uzyskania bardzo delikatnego efektu przejścia. Nałożyłam sporo warstw. Tak dużo, że dopiero po jakimś czasie zaczęły się wyłaniać rysy twarzy. Nie spieszyłam się. Technika rozcierania jest bardzo szybka w porównaniu do rysowania ołówkami, dlatego mogłam sobie pozwolić na spokojne, niespieszne nakładanie koloru. Prawdopodobnie pod wpływem oglądania filmików typu „speed drawing” macie wrażenie, że zbudowanie takiego cieniowania na kartce to kwestia minuty, jednak warto się tego wrażenia wyzbyć, bo jest mylne. Przyznaję, że czasem ruchy mojej ręki były zbyt szybkie, dlatego w niektórych miejscach pozostały plamy, które mi się nie podobają. Ja, tak jak i Wy, uczę się wciąż rysowania 🙂

Podczas cieniowania unikałam wykonywania kolistych ruchów, ponieważ pod ich wpływem pędzel uwalnia z siebie pigment w niekontrolowany sposób i tworzą się brzydkie plamy. Starałam sie dopasować ruchy do rysów twarzy.

Cienie bardziej szczegółowe (jak np. te wokół nosa) uzupełniłam w ten sam sposób mniejszym, płasko ściętym pędzlem. Cieniowanie tą metodą dało bardzo delikatny efekt i pozwoliło rysom twarzy łagodnie „wyłonić się” z kartki. Dzięki temu mogłam stopniowo je dopracowywać bez konieczności szkicowania ich ołówkiem. Uzyskałam łagodną bazę do dalszego rysowania.

Uzyskane w ten sposób cienie były zbyt mdłe, by można było je tak zostawić. Nałożyłam więc kolejne warstwy koloru tym razem bezpośrednio na papier. Warstwy te przeznaczone były do rozmazywania, jednak mimo to starałam się uzyskać gładki efekt. Użyłam sepii w sztyfcie.

Cienie roztarłam wiszerem. W niektórych miejscach ujawniła się nierówna struktura kartki. Moim zdaniem dodaje ona uroku pracy, choć to oczywiście kwestia gustu. Cały światłocień wyeksponowałam mocniej niż na zdjęciu, ponieważ zależało mi na wyrazistości portretu.

Jasnych miejsc nie pokrywałam sepią. Cieniowałam je jedynie wiszerem, na którym pozostały resztki pigmentu z rozcierania ciemniejszych miejsc. Przedtem upewniłam się jednak na osobnym kawałku papieru, czy uzyskany w ten sposób odcień wygląda tak, jak powinien.

Polecam podłożenie sobie chusteczki pod rękę, ponieważ sepia w drewnie (w przeciwieństwie do zwykłej kredki) bardzo łatwo się rozmazuje.

Szczegóły wykonałam sepią w drewienku, ponieważ jest bardzo precyzyjna.

Te miejsca także lekko rozmyłam wiszerem.

Zupełnie nie przejmowałam się tym, że miejsca, które powinny być jasne (np. włosy Charlize) przykryły się kolorem. Gumka chlebowa przywróci im biel. Stopniowo nakładałam nowe warstwy cienia i starałam się podkreślić kształt twarzy. Jak już wspominałam, w portrecie klasycznym nie eksponujemy niedoskonałości (takich jak zmarszczki), jednak sam kształt twarzy dobrze jest nieco wzmocnić, bo to on wysuwa się na pierwszy plan.

Zazwyczaj włosy rysuję bardzo szczegółowo, by wyglądały jak prawdziwe. W tym wypadku uznałam, że warto je uprościć, by nie odwracały uwagi od twarzy. Ponieważ aktorka, którą rysuję ma bardzo jasne włosy, w większości do ich zrobienia używałam gumki.

Gumka chlebowa ma to do siebie, że można ją dowolnie formować. Bardzo łatwo ulepić na niej ostry czubek, który wymaże cienkie włoski czy bliki.

Myślę, że to zdjęcie daje pewne wyobrażenie o plastyczności gumki chlebowej 🙂

Mimo, że używałam kartki, która miała delikatny odcień, zdecydowałam, że wzmocnię nieco cienie w tle. Dzięki temu bardzo jasne włosy Charlize będą się ładnie odznaczać. Twarz wykonałam odcieniami brązu, dlatego dla kontrastu do tła użyłam szarości. Nałożyłam je pędzlem (dokładnie tak jak bazę), by były bardzo rozmyte. Włosy, które także pokryły się pigmentem, z łatwością wymazałam gumką chlebową.

Ten obrazek był pierwszym portretem klasycznym, jaki wykonałam używając kompletu Gioconda. Mógłby wypaść lepiej, jednak nie wątpię, że Wasze (nieważne czy po kilku próbach czy jednej) będą dużo ładniejsze 🙂

W dzisiejszej notce używałam wielokrotnie pędzli, dlatego pokażę na koniec, jak właściwie je czyścić. To bardzo ważne, ponieważ przy tak delikatnym temacie, jakim jest portret, każdy brud, który „wyskoczy” z pędzla, może zrujnować rysunek. Metodę mycia pędzli poznałam, oglądając filmik autorstwa Michelle Phan, która jest jedną z gwiazd YouTube’a.

W plastikowej zakrętce, która została mi po słoiku z kawy, rozmieszałam trochę mydła w płynie i oliwy z oliwek. Wzięłam moje pędzle i rozmieszałam nimi miksturę a następnie oczyściłam je w zagłębieniu dłoni, wykonując koliste ruchy. Po opłukaniu zawiesiłam je przy pomocy gumki do włosów na drzwiach szafy, włosiem w dół, by woda mogła wypłynąć. Nie polecam suszenia pędzli włosiem do góry, ponieważ woda, która wpłynie do środka, może poluzować klej i włoski zaczną wypadać.