Od niedawna jestem szczęśliwą posiadaczką kredek KOH-I-NOOR Polycolor Portrait. To one zainspirowały dzisiejszą notkę. Zestaw składa się z 24 kolorów, które zostały dobrane tak, by można nimi było uchwycić różne odcienie skóry i włosów. Pojawiają się tutaj takie niezwykłe barwy jak łososiowy, ciemna oliwka czy „zbożowy” żółty. Dodatkowo mamy kredki, które przydadzą się do narysowania oczu – zieloną i niebieską. Początkowo zastanawiałam się po co w zestawie znajduje się kredka śliwkowa (i dlaczego nie ma czarnej!) ale ostatecznie ta kombinacja zaowocowała bardzo ciekawym portretem. Wydawać by się mogło, że kredki zawierają odcienie nijakie, którymi nie da sie uzyskać ciekawego efektu. Nic bardziej mylnego! Zestawienie różnych palet naturalnych odcieni (beżów, żółcieni, różów) sprawia, że kolory w swoim towarzystwie wyglądają wręcz tęczowo! Oliwka przystawiona do jasnego różu zdaje się iskrzyć zielenią. Blado-bananowy błyszczy na tle fioletu. Poczytacie o tym zjawisku więcej w .

Podsumowując – pierwsze wrażenie związane z kredkami jest jak najbardziej pozytywne. Pełną recenzję popartą przykładami znajdziecie jednak dopiero na dole tekstu, pod tutorialem, ponieważ obrazek, który nimi wykonałam, jest jak na razie pierwszym i jedynym rysunkiem stworzonym Polycolorami 🙂

Mam naturę poszukiwacza i chętnie testuję nowe style i techniki. Zawsze jednak czułam ogromny sentyment do klasycznych portretów. Jest w ludzkiej twarzy coś takiego, że można ją rysować po wielokroć i wciąż odkrywać coś nowego. Twarz, która choćby jeden raz została narysowana, zostaje nam w pamięci na długo. Z tego powodu idealnymi modelami są osoby nam bliskie. Ja już umówiłam się z koleżankami na „kawowo-rysunkowe” spotkanie. Dziś jednak cierpię na brak żywych modeli, dlatego do tutorialu wybrałam zdjęcie aktorki Liv Tyler. Ten wpis możecie potraktować jako przygotowanie do rysowania z natury, ponieważ zastosuję metody odwzorowania proporcji, które sprawdzają się także na żywo.

Nim pokażę, co (i jak) można wyczarować Polycolorami, zatrzymam się jeszcze na chwilkę, by zastanowić się nad portretem. Tym razem portretowanie skojarzyło mi się z… rzeźbieniem. Z wydobywaniem kształtu z płaskiej kartki. Rzeźbienie jest powolne ale przyjemne. Mamy czas, by przyjrzeć się twarzy i spokojnie ją odwzorować. Można to zrobić na wiele sposobów – jedni skupiają się na uchwyceniu fizycznego podobieństwa, inni – charakteru. O odwzorowywaniu charakteru powiem Wam następnym razem, gdy będę malowała kogoś, kogo znam osobiście. Dziś zobaczymy jak „wyrzeźbić” niesamowite rysy twarzy…

Krok po kroku: portret Liv Tyler

Przygotowanie

Piękne zdjęcie Liv Tyler i kredki Polycolor dają wspaniały pretekst do zastanowienia się nad istotą rysowania twarzy. Mówi się, że dobry portrecista to ten, który uchwyci nie tylko podobieństwo ale też charakter danej osoby. Ja nie miałam przyjemności poznać Liv Tyler osobiście i nie wiem, jaki ma w rzeczywistości charakter. Wiem jednak, co podoba mi się w jej twarzy i właśnie to zamierzam pokazać na rysunku. Aktorka ma intrygujące rysy – niesamowite oczy, wydatne kości policzkowe, duże usta, spiczastą brodę. To, co zrobię z jej portretem będzie troszeczkę przypominało karykaturę – podkreślę te elementy, które moim zdaniem na podkreślenie zasługują.

Szkic

Do pierwszych kresek wybrałam kredkę nr 9 w kolorze łososiowym, która ma odcień na tyle łagodny, by wtopić go później w tło i zarazem na tyle wyrazisty, by kreski były czytelne.

Zaczęłam od naszkicowania poziomej kreski, która będzie symbolizować linię oczu. Ograniczyłam ją po bokach dwiema kreseczkami. Dzięki temu ustaliłam, w jak dużą część kartki zajmować będzie twarz. Kreska ta będzie moją jednostką podstawową. Bazując na niej będę dopierała kolejne proporcje twarzy. Umiejscowienie głowy na środku da wrażenie spokoju i jednocześnie pewnej dziwności. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do rzeczy idealnych, dlatego portrety ustawione w ten sposób sprawiają wrażenie nieco zdystansowanych.

Na zdjęciu twarz Liv jest ustawione en face – idealne na wprost nas. Dzięki temu twarz jest zbliżona (!) do symetrii. Śmiało poprowadziłam więc pionową kreskę przez środek poziomej. Jej długość wyznaczyłam mierząc na zdjęciu kreskę poziomą i porównując ją do pionowej.

Refleks na monitorze sprawił, że Liv wygląda jak cyborg 🙂

Podczas dorysowywania nowych linii staram się prowadzić je opierając się na punktach orientacyjnych. Jeśli to możliwe wybieram sobie dwa punkty, dzięki którym kontroluję jak daleko mogę poprowadzić daną linię – sprawdzam czy nie oddaliłam się od nich zbyt daleko.

Podczas szkicowania warto zaznaczyć sobie nie tylko najbardziej oczywiste elementy twarzy (nos, usta oczy). Na zdjęciu, które dziś wybrałam, granica światła i cienia jest bardzo wyraźna i tworzy mocny kształt, który przeniosłam na kartkę. Kształt linii kontrolowałam kierując się wyznaczonymi wcześniej punktami – wysokością oczu i ust.

Szczegóły zaczęłam budować nieco ciemniejszym kolorem kredki. Na podstawie jasnych linii, które stanowiły coś w rodzaju szkieletu, zbudowałam szczegóły. Nie korzystałam z dodatkowych linii pomocniczych, by nie pozbawić się przyjemności odkrywania ich samodzielnie.

To jest moment, w którym sporo z Was poddałoby się („Nie wyszły mi usta, jestem beznadziejny, koniec z rysowaniem!”). Nie warto tego robić! Usta zazwyczaj w trakcie szkicu wyglądają fatalnie, ponieważ rysujemy im kontur, którego w rzeczywistości nie ma. Kontur nadaje ustom karykaturalnego wyglądu ale na szczęście w kolejnych etapach rysowania ukrywamy go pod warstwami miękkiego cieniowania.

Cieniowanie

Cieniowanie to moment, w którym twarz zaczyna wyłaniać się z kartki. Jak już mówiłam, przypomina mi to trochę rzeźbienie. Zaczynamy od podstawowych kształtów (cieni) i stopniowo je pogłębiamy aż uzyskamy pożądany efekt. Ja zaczęłam „rzeźbienie” twarzy od najciemniejszych odcieni. Chłodnymi brązami zacieniowałam niespiesznie jej nieoświetloną stronę. Pierwsze warstwy wyglądały płasko ale w miarę pogłębiania cieni pojawiła się iluzja trójwymiaru.

Ważna uwaga: podczas cieniowania nie rozdzielałam skóry twarzy i ust. Potraktowałam je tymi samymi kolorami, ponieważ na zdjęciu tak to właśnie wyglądało. Linie konturu zaczęły powoli znikać a usta straciły karykaturalny wyraz.

Brązy ociepliłam (i przy okazji wygładziłam) odcieniami z pogranicza różu i pomarańczu. Starałam się używać jak największej ilości odcieni, by całość nie wyglądała płasko. Podobnie jak w przypadku ołówków cieniowałam warstwami. Spokojnie i powoli.

Przyszedł czas na blender. Wygładziłam nim całą powierzchnię skóry twarzy i nadałam jej przyjemnej dla oka gładkości. Muszę jednak przyznać, że brak tego blendera nie byłby wielką tragedią, ponieważ kredki same w sobie radzą sobie z miękkim cieniowaniem.

Jasną część twarzy takcie wycieniowałam! Przydały sie do tego najjaśniejsze kredki. Przy odpowiednim nacisku mozna nimi uzyskać bardzo różnorodne odcienie.

Szczegóły

Najciemniejsze szczegóły zostawiłam sobie na koniec. Jako że zestaw nie zawiera czarnej kredki decydowałam się zastąpić ją… fioletową. Przyznam, że nie spodziewałam się, że da to tak ciekawy efekt! Fiolet znajdziecie na włosach, w oczach (obramowanie tęczówek i źrenice) i w rozchylonych ustach.

Nie jest jakąś wielką tajemnicą, że nieszczególnie lubię rysować włosy. Tym razem jednak dodawanie do nich fioletowych refleksów okazało się nadzwyczaj przyjemne!

Na sam koniec w ruch poszła biała kredka. Byłam zaskoczona, że jej użycie dało wyraźny efekt! Udało mi się rozjaśnić nią fragmenty skóry i nadać tym samym jeszcze lepszego złudzenia wypukłości. Ale największą niespodzianką okazały się włosy:

Nie jestem pewna czy widać to na zdjęciu ale jasnoróżową, zaostrzoną kredką udało mi się narysować realistycznie wyglądające białe włoski. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona 🙂

Tak wygląda praca w całości. Wykończyłam ja tak, by sprawiała wrażenie gotowej ale mam świadomość, że można by tu jeszcze wiele zrobić. Staram publikować notki w miarę często i dlatego nie zawsze mam czas, by stworzyć pełnowartościowy rysunek. Obrazek z Liv – mimo że niedokończony – moim zdaniem prezentuje się ładnie – to najważniejsze! – sprawił mi dużo radochy 🙂 I mam świadomość, że podobieństwo zupełnie mi uciekło. Kredki tak przyjemnie ślizgały się na papierze, że zapomniałam o spoglądaniu na zdjęcie i dałam się ponieść. 🙂

Kredki KOH-I-NOOR Polycolor Portrait – moja opinia

Szalenie podoba mi się idea zestawu kredek stworzonego specjalnie do portretów. Uwielbiam rysować twarze a zawsze miałam wrażenie, że w standartowych kompletach brakuje kilku istotnych odcieni np. „zbożowego” żółtego, brudnego różu, szaro-cielistego. Znalazłam je w komplecie Polycolor Portrait. Zabrakło mi w nim natomiast odcieni szarości oraz czerni, które dla mnie są ważne przy portretowaniu. Obrazek testowy wykonałam wyłącznie przy użyciu zestawu Portrait i mogę z całą pewnością stwierdzić, że wybrana paleta barw wystarcza do stworzenia miłego dla oka obrazka. Wystarczy odrobina kreatywności 🙂 Nie mniej jednak polecam ten zestaw także jako uzupełnienie podstawowych kompletów kredek.

Bardzo ważną cechą kredek jest to, że można nimi uzyskać gładką powierzchnię bez stosowania blendera. Bardzo przyjemnie prowadzi się je po kartce.

Polycolor można łączyć z innymi rodzajami kredek, nie tylko marki KOH-I-NOOR. Ja testowałam je na różnych kartkach wraz z kredkami „szkolnymi” STABILO oraz akwarelowymi Mondeluz KOH-I-NOOR. W obu przypadkach wszystkie kolory pięknie się połączyły (o łączeniu kredek poczytacie ).

Niewątpiliwie przetestuję je jeszczd nie raz w kolejnych pracach i uzupełnię „recenzję” o kolejne uwagi. A może… uzupełnicie ją Wy? 🙂

UWAGA!

Spodobały Wam się te kredki? Jeśli tak, zapraszam niebawem do kolejnego konkursu, w którym będzie można je wygrać. Ostrzcie ołówki 🙂

Zdjęcie