Ten rysunek zdecydowałam się na potrzeby tutorialu narysować mocniejszą, bardziej spontaniczną kreską. Zazwyczaj opis etapu szkicu muszę w notkach pomijać, ponieważ delikatne, zachowawcze kreski jakie stawiam nie są łatwe do pokazania na skanie czy zdjęciu. Gotowy obrazek publikuję dopiero na samym końcu notki, byście mogli, podobnie jak ja podczas rysowania, poczuć pewnego rodzaju niepewność w stosunku do efektu końcowego pracy.

25.XI.’12 Kraków

Już od dawna jestem w magicznym nastroju, ponieważ zbliża się polska premiera „Hobbita”. Od kilku tygodni słucham ścieżki dźwiękowej do filmu, jednak na rozpoczęcie nowego rysunku zdecydowałam się dopiero dziś, ze względu na nadmiar obowiązków („pisanie” pracy licencjackiej). Najpierw wybrałam sobie zdjęcie bazowe:

hobbit foto bazowe

Pracę zaczęłam od zorganizowania materiałów do rysowania oraz zamówienia sobie biurka (dzielę pokój ze współlokatorką). Do rysunku użyłam: kredek akwarelowych Mondeluz KOH-I-NOOR (24 kolory), kompletu ołówków w drewienku KOH-I-NOOR (jak zwykle: od 2H do 8B), kartki z bloku technicznego (wybrałam ją ze względu na gładkość i sztywność), gumki do mazania Factis, ołówka automatycznego (niezastąpiony przy szczegółach) oraz blenderów KOH-I-NOOR. Całkiem przydatne okazało się także trzymanie pod ręką suchego pędzelka, którym zmiatałam okruchy gumki do mazania z kartki oraz gumki w drewienku Faber-Castell (do wymazywania drobnych plamek światła).

Szkic wykonywałam bezpośrednio na podstawie obrazu z komputera. Potraktowałam go jednak tak, jakby Bilbo (główna postać na zdjęciu) i inne postacie były żywymi modelami, którzy pozują mi do obrazu. Ustawiłam laptopa na biurku tak, by znajdował się wystarczająco daleko ode mnie i zaznaczyłam na dywanie pozycję w jakiej znajdowało się moje krzesło. Wszystko po to, bym mogła jak najdokładniej odmierzyć proporcje.

Korzystanie z komputera podczas rysowania sprawiło mi nie mało kłopotu. Wciąż nie mogłam się powstrzymać od zerkania na swój profil na Facebook’u, co mnie bardzo rozpraszało i odbierało przyjemność rysowania. Zdecydowałam się odłączyć Internet i narzucić sobie dyscyplinę. Już po chwili odkryłam, że rysowanie idzie mi łatwiej i że zatracam się w magicznym świecie hobbitów, tracąc kontakt z otoczeniem. Myślę, że wpłynęło to znacząco na jakość rysunku.

Szkic rozpoczęłam od wyboru jednostki podstawowej czyli takiej, na której będę opierać się podczas rysowania. Zdecydowałam, że będzie nią zewnętrzna średnica okrągłych drzwi. Na jej podstawie opracowywałam kolejne zależności.

Wszystkie odległości mierzyłam trzymając ołówek na wyciągniętej prosto ręce, cały czas opierając się o oparcie krzesła. To wszystko zminimalizowało błędy w pomiarach. Po przyrównaniu odmierzonej średnicy do szerokości całej kartki, zauważyłam, że jest ona o połowę od niej krótsza.

Zależność tę przeniosłam na kartkę.

Umiejscowienie drzwi na kartce nie stanowiło problemu, ponieważ okazało się, że znajdują się one po środku. Krawędź podłogi i ściany zaznaczyłam na oko.

Na podstawie wyrysowanych kształtów, stopniowo budowałam kolejne linie i kształty.

By szkicowanie scenki za drzwiami było łatwiejsze, jako punktów odniesienia użyłam oparcia krzesła, na którym siedzi krasnolud Thorin (jest ono niemalże połową wewnętrznej średnicy drzwi) oraz poziomej linii mebli w tle.

Bazując na tych liniach, z łatwością rozmieściłam resztę elementów.

Szkicowanie młodego Bilba (postać z prawej) rozpoczęłam od wyznaczenia głównej linii, która dzieli jego ciało na dwie części, tj. miejsca, w którym łączą się spodnie i koszula. Wyznaczyłam ją przykładając ołówek do monitora i sprawdzając na jakiej znajduje się wysokości w stosunku do sceny, która rozgrywa się za okrągłymi drzwiami. Dla pewności porównałam jeszcze proporcje ciała Bilba na obrazku, z którego rysowałam. Wszystko się zgadzało, więc śmiało zaznaczyłam linię na rysunku.

Zdjęcie

Opierając się na zaznaczonym wcześniej kształcie oraz linii pomocniczej zaczęłam uzupełniać sylwetkę hobbita o nowe detale. Równolegle pracowałam także nad detalami tła. Musiałam opanować rysowanie linii zakrzywionych, ponieważ domki hobbitów mają bardzo dużo okrągłych elementów.

By ułatwić sobie pracę, w myślach dzieliłam poszczególne fragmenty rysunku na mniejsze części i dopasowywałam je do siebie jak ukadankę. Stopniowo przechodziłam do coraz mniejszych kawałków.

Podczas szkicowania domu Bilba rozmarzyłam się. Pomyślałam o ciepłym cieście i innych pysznych rzeczach, które hobbit zaserwował swoim gościom w powieści. By dać odpocząć oczom, które musiały znosić sztuczne światło oraz blask monitora, przerwałam pracę na jakiś czas, by upiec sobie coś dobrego. Do pracy powróciłam po kilku godzinach z tacą ciasteczek i wielkim kubkiem herbaty.

Podczas uzupełniania elementów twarzy Bilba oparłam się pokusie przybliżenia sobie na ekranie jego twarzy. Gdybym to zrobiła, zapewne próbowałabym umieścić na rysunku zbyt dużo szczegółów, których na zdjęciu nie widać (twarz hobbita jest przecież od nas oddalona). To wszystko ma na celu spotęgowanie realizmu. Twarzy poświęciłam sporo czasu, ponieważ zależało mi na uchwyceniu podobieństwa (a nie jest to łatwe, gdy głowa jest na zdjęciu tak mała). Ubranie zrobiłam dość pobieżnie, starając się jedynie uchwycić to, jak się układa, bez skrupulatnego kopiowania każdej fałdki materiału.

Kreski na kartce zaczęły powoli zagęszczać się, dlatego śmiało sięgnęłam po gumkę do mazania, by wymazać te, które nie były mi już potrzebne.

Ponieważ to metoda „od ogółu do szczegółu” (a nie „kopiowanie kawałek po kawałku”), wróciłam na chwilkę do środkowej części rysunku, by uzupełnić detale. Scena za drzwiami była na zdjęciu bardzo rozmyta, dlatego wiele przedmiotów nie dało się zidentyfikować. Nie starałam się na siłę dociec, co kryje się pod nieostrymi kształtami. Po prostu kopiowałam to, co widzę, jak układankę. Takie myślenie bardzo ułatwiło mi pracę. Nie przejmowałam się też, że twarze wychodzą niepodobne. W końcu należą one do tła. Starałam się także nie nadawać rangi poszczególnym elementom. Fragment krzesła nie jest tutaj mniej ważny od twarzy. Nie spieszyłam się (hobbity nie lubią się spieszyć, więc i ja rysując hobbita nie będę). Spokojnie uzupełniałam kolejne detale.

Tuż przed przystąpieniem do cieniowania i kolorowania wyczyściłam nieco szkic gumką do mazania, by usunąć zbędne linie. Pozostawiłam tylko cienkie kreseczki, które łatwo można było przykryć kredkami i kolejnymi warstwami ołówka. Dopiero teraz mogłam stwierdzić, że linie, które powinny być proste, takie nie są. Mimo wszystko uznałam, że nie warto udoskonalać ich przy użyciu linijki. Czysta, niewspomagana linia ołówka podoba mi się bardziej od wyidealizowanej, technicznej kreski.

Na tym etapie zakończyła metodę „od ogółu do szczegółu”. Od tego momentu wypełniałam obraz stopniowo kierując się w prawo. Ma to swoją zaletę. Pracując długo nad jednym fragmentem, zapomina się o pozostałych. Dzięki temu mamy na nie nowe, świeże spojrzenie i możemy łatwo wychwycić poprawić ewentualne niedociągnięcia.

Dzisiejsze straty: zagięty rożek na kartce. Oby na tym się skończyło.

26.XI.’12 Kraków

Czas na kolory. Jako osoba przyzwyczajona do ołówków, podchodziłam do kredek z pewną nieśmiałością. By praca wyglądała dobrze, musiałam skupić się nie tylko na właściwym dopasowaniu odcienia ale także barwy. Kluczem okazało się mieszanie różnych kolorów kredek (jako alternatywa do używania tylko jednej na danym fragmencie). Było to szczególnie ważne podczas malowania drewnianych elementów tła, które maja milion odcieni brązowego. Cieniowanie zaczynałam od nałożenia kilku warstw ołówkiem. Starałam się odzwierciedlić strukturę poszczególnych materiałów. By drewno było wyraźnie różne od tynkowanej ściany, malowałam je podobnie do sposobu, w jaki wykonuję włosy- kreska przy kresce. Ściany z kolei rysowałam lekko kolistymi ruchami tak, by ukryć ślady ołówka. Potem przyszedł czas na kredki. Początkowo używałam ich bardzo nieśmiało ale już po chwili cieszyłam się intensywnymi kolorami, jakie uzyskałam. Używałam kredek akwarelowych a one z początku wydają się nieco zbyt miękkie. Z czasem jednak osoby przyzwyczajone do ołówka mogą przywyknąć. Najciemniejsze miejsca (takie jak łączenia desek na ścianie) poprawiłam czarną kredką.

W tym etapie najbardziej pomocne okazały się kolory: ochra żółta, jasna szarość oraz chłodne odcienie brązu (czyli takie z przewagą zielonego).

Paleta barw użyta do malowania ścian i drewnianych elementów. Gdzieś wplatała się kredka z kompletu Magic Trio (w kolorze „Australian Bush”), która idealnie nadała się do narysowania struktury drewna. Pomimo tego, że używałam ogromnej ilości kolorów, o tytuł „Kredki miesiąca” ubiegają się: kredka akwarelowa Mondeluz w kolorze ochry (która nadała blasku niemalże wszystkim innym kolorom) oraz wspomniana już „Australian Bush” (okazała się niezbędna przy malowania struktury drewna).

Po raz kolejny dzisiejszego dnia zastanawiam się, co mi strzeliło do głowy by wybrać właśnie ten obrazek do przerysowania. Rysowanie struktury drewna wykańcza. Za to malowanie ściany okazało się nadzwyczaj fascynujące i uspokajające.

Dzisiejsze straty: pod kartkę dostał się okruszek, który uwydatnił się podczas cieniowania. Powstała niewielkich rozmiarów kropka w 3D. Na szczęście udało się ją ukryć pod warstwami ołówka. Rada na dziś: przed rysowaniem dobrze jest wyczyścić biurko. 🙂

27.XI.’12 Kraków

Boazeria nie jest jeszcze w pełni pokolorowana, jednak zdecydowałam się porzucić ją na chwilę i przejść do rysowania scenki za drzwiami. Jak widać na obrazku, jest ona bardzo rozmyta i dość trudno zidentyfikować oddalone postacie. Dlatego też postanowiłam nie przejmować zbytnio oddaniem podobieństwa i skupić się na dokładnym cieniowaniu.

Wieczorem dokuczał mi brak światła, a teraz- jego nadmiar. Cały świat odbija mi się w monitorze i nie widzę dokładnie obrazka, na podstawie którego rysuję. Zazwyczaj bardzo lubię swój pokój. Ale tym razem wołałabym oglądać norkę hobbita zamiast meblościanki z lat 70tych (i panującego na niej bałaganu)… Przerwałam na chwilkę pracę, by upiąć na karniszu mój szalik i osłonić laptop przed światłem. Trochę szkoda widoku za oknem (panorama Krakowa widziana z IX piętra robi wrażenie), ale zdrowe oczy są ważniejsze.

Wróćmy do rysunku. Cieniowanie rozpoczęłam od ścian w tle. Choć są zrobione z tego samego materiału co ściany bliżej nas, starałam się je skontrastować. Po pierwsze musiały być bardziej rozmyte, po drugie- inaczej oświetlone. Zaczęłam więc od wypełnienia sufitu ołówkami. Proces wyglądał podobnie do sposobu, w jaki rysuję gładką skórę twarzy. Najpierw miękkimi ołówkami przyciemniłam najciemniejsze miejsca. Jak już wspominałam, powierzchnia powinna być bardzo rozmyta, dlatego stosowałam okrężne, delikatne ruchy, tak, by krawędzie były delikatne, niewyraźne. Nie starałam się identyfikować kształtów, które rysowałam. Po prostu dokładnie kopiowałam to, jak wyglądają. Starałam się przy tym nie pomijać żadnych elementów.

Podczas stopniowego budowania odcieni nieustannie przyrównywałam je do tych, które już namalowałam po lewej stronie rysunku. Zmieniłam ołówki na nieco twardsze i nałożyłam kolejną warstwę. Wszystko zaczęło się stopniowo wygładzać i rozmazywać. Używałam bardzo dobrze zaostrzonych ołówków. Mogłoby się wydawać, że nieco stępione, zaokrąglone końcówki lepiej sobie poradzą sobie z gładkim wypełnieniem powierzchni. Nic bardziej mylnego. Dopiero ostre szpice grafitów pozwoliły mi na właściwe kontrolowanie nacisku. Dzięki temu nałożyłam ołówek równomiernie.

Kolor także nakładałam warstwowo, okrężnymi ruchami. Starałam się porównywać barwy, pytając samą siebie „czy ten odcień jest cieplejszy od tamtego?”, „czy w tym kolorze jest więcej zielonego czy czerwonego?”. Te pytania pomogły mi dopasować odpowiednie kredki i połączyć je ze sobą we właściwy sposób.

Zastanawiacie sie pewnie dlaczego, mając tak ciekawą scenkę do narysowania, skupiłam się na nudnym suficie. Cóż, muszę to przyznać przed sobą i przed Wami- mam pewne obawy przed kolorowaniem postaci. Mnóstwo szczegółów, małe twarze… Tak- bałam się, że zepsuję obrazek. Mimo wszystko przełamałam się i kolorowałam dalej. Lęki są po to, by z nimi walczyć (czyżby nowe motto mojej działalności? 🙂 ).

Pomimo wcześniejszych obaw, śmiało zaczęłam poprawiać szkic czarną kredką (idealnie zastruganą!). Powstrzymałam się od pokusy upchnięcia na twarzach jak największej ilości detali. Narysowałam je tak, by były szczegółowe w tym samym stopniu co reszta otoczenia. Jeżeli w którymś miejscu głowa stapiała się z tłem- tak też ją rysowałam. Generalnie nie starałam się na siłę rozdzielać postaci i tła.

W wygładzeniu twarzy przed nałożeniem kolorów pomogła mi gumka do mazania w drewienku. Odświeżyłam nią jaśniejsze miejsca a powstałe pyłki zmiotłam z kartki suchym pędzelkiem. W ruch poszły nowe kolory kredek: ciepłe brązy (z przewagą czerwonego odcienia), różowy oraz odcienie pomarańczowego.

Taka ilość szczegółów w zupełności wystarczy, by widz zrozumiał, że ogląda twarz z oddali! Nasz mózg to niezwykłe narzędzie 🙂

Stopniowo dodałam nowych kolorów. Na ścianach pojawiły się odcienie niebieskiego a strój Thorina wzbogaciłam delikatnie ciemnym zielonym. Barwy te nałożyłam bardzo delikatnie, by całość wyglądała naturalnie. Podczas rysowania szkic się właściwie doszczętnie starł dlatego przed kolorowaniem poprawiłam go nieco. Ważnym elementem rysunku jest wygląd norki hobbita, w której rozgrywa się scena, dlatego upewniłam się, że wszystkie ściany i belki są w miarę równe.

A potem przerwałam rysowanie i poszłam na zajęcia na uczelni. Wróciłam po kilku godzinach i z zaskoczeniem stwierdziłam, że rysunek podoba mi się zdecydowanie bardziej niż wtedy, gdy go zostawiłam przed wyjściem. Myślę, że powodem było to, że gdy spojrzałam na niego ponownie, nie miałam przed oczami zdjęcia, na podstawie którego rysowałam. W swojej ocenie skupiłam się więc na samej jakości wykonania, pomijając stopień dokładności odwzorowania. Gdy wyświetliłam sobie to zdjęcie ponownie, zaczęłam się zastanawiać jak Wy zareagujecie na tą pracę. Wytkniecie mi niedoskonałe proporcje boazerii czy też zwrócicie uwagę na technikę? Na razie muszę podczas oceniania zaufać własnej intuicji. A ta podpowiada mi na obecnym etapie, że jest dobrze.

A zagięty rożek zagiął się jeszcze bardziej…

Jest już po północy, dlatego będę kontynuować pod nową datą.

28.XI.’12 Kraków

Powróciłam do ścian. Wprawne oko zauważy, że nie narysowałam żyrandola. Zdecydowałam się go pominąć, ponieważ nie pasował mi do kompozycji. Według mnie odwracał uwagę od rzeczy znacznie istotniejszych. Elementy tła, które były za nim schowane, musiałam więc uzupełnić z wyobraźni. Nie stanowiło to jednak dużego problemu.

Podczas pracy nad lewą stroną obrazka, zasłoniłam ulotką gotową część rysunku, by jej nie zniszczyć. Mimo wszystko stwierdzam, że rysunki kredkami i ołówkami są dużo trwalsze od tych wykonywanych samym ołówkiem.

Co jakiś czas używałam blendera, standardowego do szczegółów oraz większego, z kompletu KOH-I-NOOR Magic Trio- do dużych powierzchni. Blendery sprawiły, że białe plamki, które przebijały spod warstw ołówków i kredek zaczęły znikać a powierzchnie wygładziły się.

Widać różnicę, prawda?

Co jakiś czas czyściłam blendery, pocierając nimi o czystą kartkę (taką zawsze warto mieć pod ręką). Oba narzędzia dość często strugałam, by mieć lepszą kontrolę nad naciskiem. Podczas rysowania wydawały one głośne dźwięki, dlatego mojej współlokatorce (pozdrawiam, Ula!) pewnie po nocach będzie śniło się to charakterystyczne szuranie 🙂 Całkiem fajnym narzędziem do rozmazywania powierzchni okazały się także… gumki do mazania. Gęsto zarysowana powierzchnia w niektórych miejscach była niemożliwa do wymazania a delikatne ruchy gumką w tych miejscach lekko rozmyły podkład. Także gumki czyściłam co jakiś czas na osobnej kartce papieru.

Równolegle uzupełniałam różne szczegóły (takie jak szparki między deskami) ołówkiem automatycznym i wymazywałam gumką w drewienku plamy światła oraz jasne miejsca. Uznałam, że niektóre fragmenty warte są przyciemnienia, jednak były one już tak gęsto pokryte kredkami, że nałożenie nowej warstwy było praktycznie niemożliwe. Rozwiązałam ten problem poprzez dotknięcie czubkiem czarnej kredki zwilżonego wacika. Struktura rysika lekko się zmiękczyła przez co było mi łatwiej ją nałożyć. Pokryła idealnie!

Na tym etapie prawdopodobnie już tego nie widać ale wszystkie kreski były rysowane od ręki. Nie używałam linijki czy cyrkla. Gdy zabrałam się za kolorowanie, stopniowo poprawiałam wszystkie kreski. Proces powtarzałam chyba tysiąc razy, zanim osiągnęłam efekt idealny (tzn. prawie idealny…).

Druga w nocy. Hm… Niemalże w każdej notce typu „Pamiętnik rysownika” wspominam o tym, że uwielbiam rysować nocami. Cisza panująca wokół w magiczny sposób sprawia, że zatracam się w rysowaniu i nie jestem świadoma upływającego czasu. Czuję się wtedy tak, jakby rysunek „płynął ze mnie”. Mimo wszystko chyba czas spać 🙂

Do rysowania powróciłam po południu. Znów zajęłam się sceną za okrągłymi drzwiami. Tym razem walczyłam z kolorami, które wychodziły zbyt intensywne, jak na mój gust. Złagodniały dopiero po nałożeniu warstw szarości i czerni.

Widok z okna, który mogłam podziwiać w przerwach od rysowania (oczy powinny co jakiś czas wypoczywać). Z lewej strony widać Wawel, a z prawej- Bazylikę Mariacką.

Rysowanie wciąż tych samych elementów (ścian, drewna, ścian, drewna…) bardzo mnie znużyło dlatego postanowiłam przenieść się na jakiś czas do prawej części rysunku. Najpierw poprawiłam (a właściwie- narysowałam na nowo) kontury ubrania Bilba a potem nałożyłam na nie kolory oraz szarości z ołówków. Wszystko starałam się robić z jeszcze większą precyzją, ponieważ to właśnie w tym miejscu na zdjęciu bazowym skupia się ostrość.

Podczas nakładania kolorów starałam się podkreślić cieniowaniem nie tylko pionowe zmarszczki na materiale (które są wyraźnie widoczne) ale także drobne, poziome.

29.XI.’12 Warszawa

Tak jak tytułowy bohater książki „Hobbit”, tak i mój rysunek odbył podróż. Wyjechałam na weekend do Warszawy i zabrałam ze sobą zestaw do rysowania. Taszczenie ciężkiej torby wypełnionej kredkami, ołówkami i innymi akcesoriami nie było łatwe. Mimo wszystko byłam dzielna. 🙂

30.XI.’12 Warszawa

Pobyt w stolicy zaowocował nowością. Zdecydowałam się na wprowadzenie filmiku, który pokaże ogólny proces powstawania całej pracy.

Jak widać zaczęłam od poprawienia szkicu. Dorysowałam nowe kreski a następnie przy pomocy gumki w drewienku wyczyściłam te zbędne. Nie kopiowałam perfekcyjnie każdej fałdki na koszuli ale starałam się wykonać szkic bardzo szczegółowo. Ubranie jest ważnym elementem tego rysunku, dlatego spokojnie i niespiesznie pracowałam nad drapowaniami materiału. Najciemniejsze miejsca zakreskowałam delikatnie, by podczas kolorowania nie pomylić się. Zazwyczaj podczas szkicu staram się stawiać delikatne, ledwo widoczne kreseczki. Tym razem linie były wyraźne, ponieważ zamierzałam je pokryć grubą warstwą kredek i ołówka a następnie potraktować blenderem. Gdy wszystko wyglądało zadawalająco, przeszłam do kredek. Nakładałam kolory warstwami i nieustannie kontrolowałam czy odcienie, jakie uzyskałam, zgadzają się z tymi, które oglądam na zdjęciu bazowym. Na koniec użyłam blendera, jednak nie widać tego na filmie, ponieważ gdy pracowałam było słabe światło do kręcenia.

Warto mieć pod ręką pudełeczko do strugania, ponieważ bieganie tam i z powrotem do kosza na śmieci jest rozpraszające. Ja swoje pudełeczko zrobiłam z pięknego pudelka po pysznej herbacie (o smaku pomarańczowo-cynamonowym).

3.XI.’12 Warszawa

Andrzejki, imieninowa impreza, weekend, stolica. Odłożyłam rysunek na kilka dni. Dziś do niego wracam z nowym, świeżym spojrzeniem. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że zrobione jest już bardzo dużo.

Zaczęłam pracę nad twarzą. Tu powtórzę moją radę, którą zamieściłam już wyżej w tekście: podczas rysowania twarzy (właściwie czegokolwiek) z oddali, nie warto powiększać zdjęcia bazowego. Bardzo łatwo wtedy przedobrzyć i upchnąć na małej powierzchni zbyt wiele niepotrzebnych szczegółów (których nie widać z danej odległości). Proces rysowania twarzy wyglądał niemal identycznie do tego, co pokazałam na filmiku z poprzedniego dnia. Różnica była taka, że cieniowałam dużo delikatniej, ponieważ blendery lubią przyciemniać odcienie kredek i ołówków. Rolę blendera pełniła też często biała kredka, która w zależności od stopnia nacisku dawała różne odcienie bieli. Warto też wspomnieć o kolorach. Nie posiadam kredki w kolorze skóry, dlatego poradziłam sobie mieszając barwę różową, brązową oraz ochrę i miejscami zgaszony pomarańcz. Wszystkie nakładałam bardzo ostrożnie, z niemal chirurgiczną precyzją.

Na zrobioną w ten sposób powierzchnię nałożyłam szczegóły. Czasem, by kolor lepiej wsiąknął w śliską kartkę, zwilżałam końcówkę kredki akwarelowej (a czasem z rozpędu także ołówka :)). Niemały kłopot sprawiły mi włosy, ponieważ na zdjęciu wyglądają (moim zdaniem) jak peruka. Zdają się mieć różne odcienie w poszczególnych miejscach. Postawiłam więc na chaos i stawiałam spontanicznie różnokolorowe kreski, starając sie jedynie zachować kształt fryzury.

Nad całym procesem rysowania czuwał mój mały pomocnik 🙂

Straty? Oprócz unoszących się rogów kartki, strat dziś nie stwierdzono.

4.XII.’12 Warszawa (Imieniny ;))

Powrót do rysowania tła. Zdałam sobie sprawę z tego, że przedobrzyłam z blenderem. Żeby wszystkie gładkie do granic możliwości powierzchnie nie wyglądały zbyt mdło, postanowiłam poprawić je raz jeszcze kredkami. Efekt okazał się znacznie lepszy niż przedtem.

Rysowanie podłogi było takie nudne…

5.XII.’12 Warszawa

Na samym końcu raz jeszcze odświeżyłam gumką w drewienku najjaśniejsze miejsca na rysunku (m.in. płomienie świec w tle). A potem odłożyłam pracę na kilka godzin, by móc raz jeszcze dokładnie się jej przyjrzeć. Zdecydowałam się nie oceniać jej pod kątem dokładności odwzorowania zdjęcia (bo tak, jak już dawno zauważyłam, pozostawia wiele do życzenia) ani realizmu, ponieważ zdjęcie bazowe było mocno przetworzone w grafice komputerowej. Uznałam, że praca nadaje się, by ją pokazać szerszej publiczności i… oto jest!

hobbit: gotowe!

Kilka zbliżeń na detale:

Ja właściwie jestem zadowolona. A co sądzicie o tym obrazku Wy? Szczerze mówiąc, spodziewam się komentarzy typu „rysowanie ołówkami idzie ci lepiej!”.

Tytuł obrazka to „Niespodziewana podróż”. Wymyśliłam go jeszcze przed rozpoczęciem pracy. Okazał się niezwykle trafny, ponieważ rysunek wyruszył wraz ze mną pociągiem do Warszawy i… w Warszawie już został, ponieważ spodobał się mojemu chłopakowi, który mieszka w stolicy. Trwają poszukiwania odpowiedniej ramki 🙂

Podsumowanie pracy z kredkami i ołówkami, ponieważ po raz pierwszy rysowałam, używając takiej kombinacji. Połączenie okazało się bardzo przyjemne. Ołówki sprawiły, że mogłam szkicować bardzo precyzyjnie a kredki wplotły w pracę kolor. Rysunek wykonany tą techniką jest bardzo trwały, ponieważ nie rozmazuje się. Dość trudne okazało się jednak wymazywanie błędów, ponieważ kredki mocno „trzymały się” kartki.

Jeszcze „kilka” słów na koniec… Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że tworzenie tego rysunku nie miało najmniejszego sensu, ponieważ nie stworzyłam niczego nowego, a jedynie skopiowałam istniejące już zdjęcie. Nie zgodzę się. Moim celem nie było stworzenie czegoś nowego a przyjemne spędzenie czasu. Co było najwspanialsze podczas rysowania? Oderwanie się od świata, w którym kontakt międzyludzki jest ograniczony przez technikę. Dla osób niezorientowanych w temacie: hobbici to rasa bardzo towarzyska ale spokojna. Zawsze mają w swoich domkach coś dobrego do zjedzenia, by móc ugościć przyjaciół. Ich styl życia mnie oczarował. Podczas rysowania jednego z nich uświadomiłam sobie jak bardzo lubię spędzać czas na żywo z przyjaciółmi. Czasem rozmawiając, czasem po prostu pijąc kawę na balkonie i patrząc w dal. Studiowanie z dala od rodzinnego miasta dało mi tak wiele możliwości! Mogę nocować u koleżanek kiedy chcę. Mogę też wpaść rano z niezapowiedzianą wizytą („Cześć, skończyła mi się kawa. Masz, kupiłam ci rogalik . A teraz zaparz mi małej czarnej, rozpuszczalnej, jeśli łaska, bo inaczej nie dotrę dziś na zajęcia”). Jest tyle wspaniałych rzeczy, które można robić razem! Ja ze swojej strony serdecznie polecam wspólne pieczenie drożdżówek (przepisy znajdziecie na Internecie). Wychodzi taniej niż codzienne kupowanie ich w sklepie, a za zaoszczędzone pieniądze można kupić… no, może nie nowy ciuch ale lakier do paznokci w odcieniu zielonych pagórków z wioski hobbitów- jak najbardziej!

Jako alternatywę dla filmu „Hobbit: Niezwykła Podróż” (którego zbliżająca sie premiera zainspirowała mnie do stworzenia rysunku) serdecznie polecam wersję książkową, autorstwa J. R. R. Tolkien’a pt.:” Hobbit, czyli tam i z powrotem”. Choć akcja powieści jest pełna niesamowitych przygód, szczególnie polecam ją do czytania przed snem. Łagodne opisy krajobrazu i pogody, czytane przyjemnym głosem lektora (moja wersja książki jest w audiobooku) sprawiają, że po odsłuchaniu rozdziału zasypiam bardzo szybko (a warto wiedzieć, że mam z zasypianiem niemałe problemy). Dodatkowo, zawsze mam potem cudowne sny.

Czuję, że rysowanie idzie mi coraz lepiej. Prowadzenie Kursu Rysunku sprawiło, że odkrywam nowe sposoby i techniki tworzenia, otwieram się na nowe tematy. 16.XI minęło równo 5 lat od publikacji pierwszej notki i pierwszego rysunku w krok-po-kroku-elfik777.blog.onet.pl Pamiętacie jeszcze ten adresik? Niektórzy wciąż chyba nie mogą pogodzić się z przenosinami na stronę www, ponieważ wciąż pojawiają się tam komentarze (pomimo informacjo o przenosinach, która jest kilometrowej długości :)).

Pozdrawiam 🙂

Ps. Zachęcam do odwiedzenia , który do tematu „Hobbita” podszedł zupełnie inaczej niż ja.

Ps. 2. O Komplecie kredek Magic Trio, którymi wspierałam się w dzisiejszej notce, poczytacie a nieco więcej o kredkach akwarelowych, których używałam .

Ps. 3. znajdziecie pełną listę kolorów według Wikipedii. Przyznaję, nawet ja w pewnych momentach odpadam 🙂 Ciekawa sprawa. Warto wiedzieć.

Ps. 4. A można posłuchać soundtrack’a do filmu „Hobbit. Niezwykła podróż.”, który towarzyszył mi podczas pracy. Zakochałam się w „Song of the Lonely Mountain”.