Mój brulion nie jest może wybitnym przykładem sztuki „zrób to sam” ale na pewno wygląda dużo lepiej niż przedtem. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia do czego go wykorzystam. Prawdopodobnie będę w nim notować włoskie słówka lub przepisy. Kucharka ze mnie marna ale zawsze chciałam mieć piękny zeszyt z przepisami, z ładną okładką, wypełniony kaligraficznym pismem. Na pewno zdecydują się na czcionkę „hobbicką”. Znajdziecie ją w Google Images po wpisaniu „hobbit font” w wyszukiwarce. Ja oszalałam na jej punkcie. Zdarza się, że wykonują nią notatki na studiach. Zajmuje to dużo czasu ale dzięki temu nauka z tych notatek jest przyjemniejsza.
Uwielbiam pisać piórem, jednak nieczęsto mam okazję nim malować. Zauroczyłam się jednak ilustracjami wykonanymi tuszem, dlatego postanowiłam poćwiczyć trochę tą ciekawą technikę. Zwłaszcza, że nie wymaga ona specjalnego sprzętu. Można z powodzeniem użyć zwykłego szkolnego pióra.
Okładka krok po kroku
Do wykonania potrzebowałam:
– pióra z czarnym atramentem
– kartki z bloku technicznego o formacie a3
– brulionu a5
– kawy
– brązowej taśmy do pakowania (można użyć także mocnego kleju)
– pędzla
– nakrętki słoika (służyła jako spodeczek do kawy)
Zaczęłam od naszkicowania zarysu okładki zeszytu na kartce. Nie mam szczególnego talentu do prac technicznych, dlatego zamiast bawić się w dokładne mierzenie i rysowanie po prostu przyłożyłam okładkę do kartki formatu a3 i odrysowałam jej kontur. Pamiętałam o tym, by uwzględnić grubość grzbietu zeszytu. Wycięłam i upewniłam się, że pasuje do brulionu.
W Images Google znalazłam śliczny obrazek – ilustrację do Hobbita wykonaną, jak sądzę, piórkiem technicznym i tuszem, autorstwa Maurice’a Sendaka. Oto ona:
maurice sendak, hobbit
Maurice Sendak, Hobbit, 1967
Postanowiłam ją skopiować i lekko zmodyfikować, by pasowała do formatu okładki. Najpierw bardzo delikatnie rozplanowałam wszystko na kartce.
Potem uzupełniłam szczegóły. Nadal przyciskałam ołówek tylko minimalnie do kartki, ponieważ nie chciałam, by w papierze pojawiły się wgniecenia. Nie wiem jeszcze co będę notować w tym zeszycie, dlatego zostawiłam sobie wolnie miejsce na tytuł.
Niepotrzebne kreski dokładnie wymazałam. Zależało mi ma czystym rysunku tuszem. Takim, który sprawia wrażenia malowanego bez szkicu.
W zakrętce dużego słoika zaparzyłam trochę kawy. Użyłam takiej z fusami ale sądzę, że rozpuszczalna także się nada. Pamiętam, że gdy byłam mała, mój tata przygotowywał dla mnie pirackie mapy skarbów. Postarzał je esencją herbaty i podpalał brzegi. Wyglądały tak autentycznie, że wierzyłam, że są prawdziwe. Koledzy na podwórku też wierzyli, więc szacunek osiedlowej mini-społeczności miałam zapewniony. W końcu nie nalezy zadzierać z kims, kto zna się z piratami 🙂
Wróćmy jednak do okładki. Pomalowałam ją zanurzonym w kawie dużym pędzlem. Wykonywałam nieregularne ruchy i celowo tworzyłam plamy. Osiadłymi na kartce fusami się nie przejmowałam, bo wiedziałam, że po wyschnięciu odpadną same. Starałam się zbytnio nie pocierać pędzlem o papier. Wykonywałam raczej „stemplujące” ruchy.
Obrazek zostawiłam do wyschnięcia na balkonie w pełnym słońcu. Potem strzepnęłam resztki ziarenek kawy i zabrałam się za malowanie okładki.
Jak wspomniałam wyżej, rysunek, na którym bazowałam, został wykonany prawdopodobnie piórkiem technicznym. Można nim uzyskać cieniutkie, bardzo czyste linie. Ja korzystałam z eleganckiego pióra przeznaczonego do pisania, które pożyczyłam (i już chyba nie oddam 🙂 ) od mojego chłopaka. Pióro to daje grube, wyraźne linie i ma tendencję do nieoczekiwanego „wypluwania” zbyt dużej ilości tuszu. Może z czasem nauczę się to kontrolować. Nie mniej jednak, mój obrazek siłą rzeczy wygląda inaczej od tego wykonanego specjalnym piórkiem.
Kreseczki stawiałam ostrożnie. W miejscach, gdzie na bazowym rysunku był cień, delikatnie zakreskowałam powierzchnię. Podczas prowadzenia konturów starałam się co jakiś czas przerywać linię lub ją pogrubiać, by uniknąć efektu komiksu. Cienkie linie uzyskałam drugim piórem – takim którego zazwyczaj używają uczniowie w pierwszych klasach podstawówki. Moje jest fioletowe w rekiny i kosztowało 6 zł. Delikatne linie zrobiłam trzymając stalówkę pod pewnym kątem tak, by nie wylatywało zbyt dużo tuszu. Pióro zachowywało się tak, jakby kończył się atrament.
Tak wygląda moje pióro (to tańsze) i próbny rysunkek nim wykonany.
Gotową ramkę przytwierdziłam do zeszytu brązową taśmą do pakowania. Uznałam, że będzie trzymać lepiej niż klej i kojarzy mi się trochę ze sposobem, w jaki moi rodzice i dziedkowie reperowali stare książki.
Co sądzicie o takiej okładce? Co można notować w takim „starym” zeszycie? Tak, jak napisałam w zakładce
– baśniowy, klimatyczny
–
–