W notce zapowiedziałam, że po powrocie z wakacji pokażę zdjęcia z moich plenerków. I jak to zwykle bywa, z kilku zdjęć zrobiła się duża notka. 🙂

Było mi bardzo ciężko wrócić z miejsca, w którym kiwi rosną na drzewach a wokół fruwają kolibry, do szarej, Warszawskiej rzeczywistości. Na szczęście w drodze z rajskiej Czarnogóry do Polski udało mi się zatrzymać na kilka dni w Budapeszcie (dziękuję, Szymek!!!), zrelaksować się w wodach termalnych i spędzić czas na Wzgórzu Gellerta szkicując urokliwą starówkę…

Obrazek, który wykonałam ostatecznie wygląda tak:

Do jego wykonania użyłam:

– sepii w odcieniu ‘light’ z kompletu KOH-I-NOOR Gioconda (notka o tym komplecie )

– ołówka 2B

– dwóch średniej wielkości pędzli i jednego mniejszego do detali

– farb akwarelowych, które zostały na palecie po poprzednim malowaniu

– kartek ze szkicownika w formacie a5, o sztywnych kartkach

– opcjonalnie: brązowa kredka (nie akwarelowa)

Więcej informacji o aktualnym stanie mojego wyposarzenia (markach, uwagach) w notce.

Na początek drobna uwaga – w tym obrazku będziemy tworzyli z natury, dlatego omówienie zasad perspektywy pomijam. Dlaczego? Otóż sądzę, że podczas rysowania czegoś co widzimy przed oczami (czyli nie z wyobraźni tylko ze zdjęcia czy natury właśnie) warto skupić się na tym, jak ten przedmiot wygląda naprawdę i postarać odwzorować go samodzielnie. Samodzielnie czyli bez ślepego polegania na zasadach perspektywy.

Przypuszczam, że każdy, kto zabiera się za rysunek perspektywiczny, ma przed oczami taki obrazek:

Znamy go z przedszkola lub szkoły podstawowej. Zawsze wygląda podobnie: niknąca na horyzoncie prosta droga, obowiązkowo z chodnikiem w kwadratowe płyty po jednej lub dwóch stronach oraz rzędem latarni i drzewek, które zmniejszają się w miarę oddalania. Jest to tylko rysunek poglądowy, ale niestety wiele osób niestety wbiło go sobie do głowy tak mocno, że zaczął on nieco modyfikować nasze spojrzenie na rzeczywistość. Zamiast samodzielnie zmierzyć proporcje rysowanego drzewa, z góry zakładamy, że powinno ono być mniejsze od drzewa przed nim i większe od tego za nim. Tymczasem tak wcale nie musi być! Rośliny nie są idealnie równe, domki i latarnie nie są identyczne. Dlatego też (w dużym skrócie) tym razem perspektywę pomijamy. Zajmiemy się nią w rysunku z wyobraźni, gdzie jest bardzo istotna.

Pracę nad obrazkiem zaczęłam od wyboru kadru. Gdy rysujemy na podstawie zdjęcia, jego krawędzie podpowiadają nam, gdzie umieścić poszczególne elementy kompozycji a to stanowi ogromne ułatwienie. Podczas rysowania z natury takich krawędzi nie ma, ponieważ nasze pole widzenia jest dużo większe. Tym razem sami musimy zadecydować, co znajdzie się na rysunku i jaki kadr wybrać, by całość wyglądała dobrze. Idealnie nadaje się do tego zrobienie sobie ramki z palców (można też wykonać własną ramkę np. z tektury). Być może zdarzyło Wam się spotkać malarzy lub rysowników, którzy podczas pracy w plenerze wyciągali ręce przed siebie i długo wpatrywali się w swoje dłonie – oni prawdopodobnie wybierali kadr.

Co warto wiedzieć w tej kwestii? Jest kilka rzeczy, które mogą się przydać. Przed rozpoczęciem ‘kadrowania’ dobrze jest znaleźć wygodną pozycję i miejsce do siedzenia. Taką, którą będziemy w stanie utrzymać przez dłuższy czas. Należy ją wybrać nim przystąpimy do kadrowania, ponieważ po jej zmianie może się okazać, że wybrany kadr z innego miejsce wygląda trochę inaczej a to wprowadza zamęt. Druga sprawa – kadr wyznaczamy zawsze na wyprostowanych rękach. To ważne, ponieważ kilka razy w trakcie rysowania będziemy musieli do niego wrócić a dużo łatwiej jest odtworzyć go, gdy długość rąk stanowi wyznacznik tego, jak daleko od nas znajdowała się ramka z palców. Pamiętajcie też o tym, by proporcje ramki mniej więcej zgadzały się z proporcjami kartki, na której pracujecie.

Moja miejscówka na Wzgórzu Gellerta. Całkiem fajnie jest szkicować sobie coś w miejscu publicznym – słuchać komplementów i oglądać zatrzymujących się nad Tobą gapiów.

Tak mniej więcej wygląda moja ramka z palców. To, co znajduje się między palcami nie do końca pokrywa się z kadrem, który wybrałam, ponieważ zdjęcie robił mój chłopka, który nie do końca rozumiał, co ja właściwie chcę mieć na tym zdjęciu.

U mnie w kadrze znalazły się: Parlament, czyli jeden z najbardziej rozpoznawalnych budynków na Węgrzech w którym urzekły mnie niezliczone strzeliste wieżyczki oraz Most Łańcuchowy, który jest dla mnie szczególnie ważny ponieważ… jest to miejsce mojego pierwszego pocałunku z obecnym chłopakiem. Taka dygresja. 🙂

Taki mniej więcej widoczek miałam przed oczami szkicując.

Szkic zaczęłam od linii poziomych, ponieważ to one dominowały w kompozycji. Upewniłam się raz jeszcze jaki kadr wybrałam wyciągając ręce przed siebie i robiąc ramkę. Dzięki temu mogłam zobaczyć raz jeszcze, że horyzont (nie najwyższe górki) będzie się znajdował mniej więcej w dwóch trzecich wysokości kartki a most na pierwszym planie – w jednej trzeciej.

Te dwie linie stanowiły bazę, na której budowałam kolejne etapy szkicu. Odległości mierzyłam za pomocą ołówka (lub sepii), który trzymałam na wyciągniętej do przodu ręce. Odmierzone odcinki zaznaczałam kciukiem.

Udało mi się przykładowo sprawdzić na jakiej wysokości powinien znaleźć się kolejny most (Most Małgorzaty) w tle. Porównałam jego pozycję z odległością pierwszego mostu do krawędzi kartki.

Odnotowałam zdobyte informacje na kartce.

Z mierzeniem proporcji za pomocą ołówka spotkaliście się już kilkakrotnie w moich tekstach, ponieważ ja w ten sposób odwzorowuję proporcje ze zdjęć (które traktuję jak żywych modeli). Możecie o tym poczytać w czy .

Wyznaczanie proporcji można też zacząć od elementów, które maja określony rytm np. podpór mostów, które występują co określoną odległość (przedtem jednak upewnijcie się poprzez mierzenie ołówkiem, czy tak jest faktycznie! perspektywa czasem płata figle). Warto od notować sobie takie elementy na kartce już na samym początku, ponieważ później może się okazać, że coś, co powinno być równe, nie chce ‘wpasować’ się w kompozycję.

Tak wyglądał mój szkic na samym początku. Pamiętajcie, by uświadomić sobie, że szkic nie musi być ładny! Jest to czas na to, by ustalić kompozycję, pomierzyć proporcje i pobawić się w artystę, który od niechcenia dodaje nowe kreski na kartkę. W tym miejscu duży dystans i zabawa są bardzo wskazane.

Czas na szczegóły. Na razie pracujemy nad szkicem w całości tj. nie skupiamy się na każdym elemencie kompozycji z osobna, tylko pracujemy nad wszystkim jednocześnie. To dobry moment, by zweryfikować, czy kompozycja, którą wybraliśmy wygląda dobrze. Można już zakreskować sobie szybko poszczególne odcienie i sprawdzić, czy także one rozkładają się na kartce w sposób miły dla oka. Jeśli nie – można dodać kilka nowych elementów dla równowagi. W krajobrazie miejskim takimi elementami mogą być np. drzewka czy krzaki.

Warto także co jakiś czas obejrzeć rysunek na tle tego, co szkicujemy, ponieważ dzięki temu łatwiej wychwycimy rzucają się w oczy różnice. Pamiętajcie jednak, że to Wy decydujecie o tym, jak będzie wyglądał rysunek. Możecie podkreślić to, co zwróciło Waszą uwagę (u mnie był to budynek Parlamentu i Most Łańcuchowy) a elementy mniej istotne (Waszym zdaniem) naszkicować mniej szczegółowo.
Nie bójcie się popełniania błędów! Ja np. zorientowałam się, że Most Łańcuchowy (ten na pierwszym planie) wyszedł trochę za mały. Śmiało skorygowałam błąd bez użycia gumki.

Elementy szkicu zrobiłam sepią a szczegóły uzupełniałam ołówkiem, który jest dużo bardziej precyzyjny. Połączenie szarości i zgaszonego brązu dało – moim zdaniem – dość ciekawy efekt.

Później uzupełniałam szczegóły coraz dokładniej. Kreskowałam, nakładałam kolejne warstwy i dbałam o to, by najważniejsze elementy pozostały najbardziej podkreślone. Jeżeli pracujecie materiałami tak ulotnymi jak sepia czy węgiel nie musicie zaprzątać sobie głowy wymazywaniem nieudanych elementów szkicu, ponieważ w miarę jak będziecie uzupełniać obrazek o nowe szczegóły pierwotne kreski będą się ‘same’ rozmazywać.

Ja nie kopiowałam perfekcyjnie każdego okienka w budynkach. Wiele elementów, które nie są charakterystyczne czy istotne po prostu lekko zaznaczyłam, pozostawiając miejsce wyobraźni. Artystycznie mówiąc ‘zostawcie pewne elementy niedopowiedziane’.

Stopień szczegółowości rysunku zależy wyłącznie od Was. Detale można stopniowo uzupełniać (najlepiej metodą ‘od ogółu do szczegółu’ zamiast ‘od lewej do prawej) do momentu, w którym uznacie, że jest dobrze. Ja zatrzymałam się na etapie, który widzicie powyżej z kilku powodów. Po pierwsze zaczęło się ściemniać i miasto zupełnie zmieniło kolory, po drugie – uznałam, że obrazek dokończę w domu akwarelami. Akwarele były – moim zdaniem – konieczne, ponieważ tego dnia Dunaj był wyjątkowo jasny i gładki i na rysunku wykonanym sepią i ołówkiem wyglądał dość blado.

Na szczęście udało mi się skończyć szkic zanim Budapeszt rozświetlił się żółtymi światełkami, całkowicie zmieniając kolorystykę.

Po powrocie do Warszawy dorysowałam jeszcze kilka szczegółów na podstawie zdjęcia ale nie było tego wiele. Przyciemniłam też najważniejsze elementy.

Zdecydowałam, że obrazek utrzymam w wąskiej gamie kolorystycznej – chłodnych błękitach i brązach. Kory te są mało wyraziste ale kontrastują ze sobą przez co obrazek nie będzie nudny. Obrazek można także malować kawą, jeżeli znajdujecie się w ekstremalnych warunkach i nie macie pod ręką akwareli. Poprzedni obrazek z Budapesztu (w ) wykonałam właśnie w ten sposób.

Jak wspominałam na początku korzystałam z kolorów, które pozostały mi na paletach. Robię tak za każdym razem i nigdy nie czyszczę palet, ponieważ nie chcę marnować farby i – co ważniejsze- uzyskane w ten sposób kolory są bardziej naturalne (bo rozmieszane). Gdy brakuje mi jakiegoś koloru po prostu go sobie uzupełniam z tubki.

Zaczęłam od nałożenia najjaśniejszych, rozwodnionych błękitów. Pokryłam nimi nie tylko wody Dunaju i tło ale także budynki, by całość wyglądała harmonijnie.

Po dodaniu ciemniejszych odcieni praca zaczęła ożywać. Generalnie im bliżej pierwszego planu tym ciemniejsze i intensywniejsze będą kolory. Roślinność (drzewka na brzegach Dunaju i na Wyspie Małgorzaty w tle) zrobiłam kolorem szaroniebieskim z bardzo małą domieszką zielonego, ponieważ widziana z oddali (czyli ze Wzgórza Gellerta na którym siedziałam) miała właśnie taki kolor. Krzaczki namalowałam ‘rozczochranymi’ pędzlami wykonując ‘stemplujące’ ruchy, by odróżniały się od łagodnych fal Dunaju i lekko zamglonych wzgórz w tle.

Krzaczki i drzewka nadają się idealnie, by zakryć nimi kłopotliwe fragmenty architektury miasta. Mała podpowiedź dla tych, którzy rozwiązują o mnie – nie znoszę rysowania architektury 🙂

Woda Dunaju tego dnia była wyjątkowo nudna – odbijało się w niej szarawe niebo i prawie nie było fal (pomijając te robione przez przepływające statki, których celowo nie narysowałam). Zdecydowałam, że dodam kilka spontanicznych poziomych kreseczek w zbliżonym do wody odcieniu, by całość wyglądała lepiej.

Kamienice utrzymałam w podobnej, szarawo-brązowej kolorystyce (w końcu to nostalgiczny obrazek!) jednak, by się od siebie odróżniały, każdą z nich namalowałam z dodatkiem kropelki (bardzo małej) innego koloru (sjeny, pomarańczu, szarości). Niestety tak mnie pochłonęło malowanie, że zapomniałam zrobić zdjęcia we właściwym momencie 🙂

Przyszedł czas na detale. Moim zdaniem dobrze, gdy wyglądają na zrobione jakby od niechcenia. Właściwie cała akwarelka powinna tak wyglądać, ponieważ taki styl doskonale oddaje klimat leniwego popołudnia spędzonego nad rzeką ze szkicownikiem. Dla mnie najważniejszymi detalami są strzeliste wieżyczki Parlamentu, które z bliska wyglądają tak…

… oraz Most Łańcuchowy. Szczegóły wykonywałam starym pędzlem z plastikowym włosiem (taki szkolny za 1,50 zł), który przystrzygłam sobie w ramach eksperymentu tak, że włoski były bardzo bardzo krótkie. Efekt mi się spodobał ale zdecydowanie nie zrobiłabym tego z moimi profesjonalnymi pędzlami. Użyłam ciemnego brązu (nie czerni!) a niektóre fragmenty udało się pokryć nawet gęstą bielą.

Taki obrazek można także wykończyć piórem (tak jak w wakacyjnej notce, którą linkowałam już kilkakrotnie wyżej) ale ja zdecydowałam, że zostawię to tak, jak jest, ponieważ spod akwarelek przebijała się nieśmiało sepia ‘light’, która wygląda ładnie (zdjęcie nie oddaje tego efektu).

Ostatnio lubię dodawać ramki do rysunków. W tym obrazku wykorzystałam najpierw ołówek 2B a potem poprawiłam raz jeszcze linie brązową, nieakwarelową kredką (to na wypadek gdybym chciała coś jeszcze domalować później). Kredka ma bardziej wyrazistą i precyzyjną linię niż ulotna sepia. Tą samą kredką dodałam podpis.

Gotowe 🙂

Powroty z wakacji dla mnie są bardzo dołujące. Zwłaszcza, gdy po kilku tygodniach spędzonych nad Adriatykiem, wraca się samolotem ponad chmurkami, by wylądować w szarym, deszczowym krajobrazie. Ja zaczynam przygotowania do studiów i pracy dopiero dziś. Wyruszam na poszukiwanie najpiękniejszego zeszytu na wykładowe notatki. Wy już macie swoje szkolne łupy? Można się pochwalić 🙂

„It’s always summer under the sea…”, śpiewała Shireen Baratheon z ‘Gry o Tron”. Ja bym tą piosenkę lekko zmieniła I zaśpiewała, “It’s always summer above clouds…”.

Na Wasze wakacyjne i powakacyjne obrazki jest miejsce w . Jak zwykle czekam z niecierpliwością na prace J. Postaram się zmobilizować i komentować na bieżąco.

Ps. Zazwyczaj wszystkie teksty na bloga redaguję na komputerze. Tym razem udało mi się zredagować notkę w całości w papierowym notatniku. I muszę przyznać, że pracowało mi się lepiej niż kiedykolwiek! Nic mnie nie rozpraszało i mogła się skupić na tym, co kocham. Mój system ‘zeszytowy’ sprawdza się coraz lepiej.

Ps. 2. Niedawno spotkała mnie niesamowita wakacyjna przygoda, którą przeżyłam z… czytelnikiem mojego bloga.. Poczytacie o niej w notatce <„Życie jest cudowne zaskakujące”>. Do czytania zapraszam szczególnie fanów serialu ‘Gra o Tron’.

Może to zabrzmi jakoś banalnie ale ostatnio czuję, że czytelnicy dają mi większe wsparcie niż kiedykolwiek. Każdy z Was, każdy z osobna, daje mi siłę do pisania coraz dłuższych notek i coraz częstszej publikacji. Nie jesteście bezimienną szarą masą. Sporo z Was kojarzę dzięki Facebookowi i wymianie maili. Żebym jeszcze lepiej mogła Was rozpoznawać, sądzę, że dobrze by było, gdybyście w komentarzach podpisywali się nie tylko imieniem. Bym mogła Was lepiej rozpoznawać możecie powymyślać sobie pseudonimy lub dodać do imienia cyfry lub inicjał nazwiska (lub nawet całe nazwisko, w końcu sporo z Was kojarzę także po nazwisku).