Poprzednia notka z cyklu Lifestyle Rysownika () została – ku mojemu zaskoczeniu – przyjęta bardzo dobrze. Dlatego zdecydowałam się kontynuować temat. Dziś będzie o tym, jak podróżowanie wpływa na jakość rysunków.

Mam wrażenie, że aktualnie wszystko kręci się już wokół jesieni. W sklepach asortyment szkolny, ubrania w witrynach butików na sezon jesień/zima, ludzie z YouTube kręcą filmiki typu „Back to School”. Nie wiem jak Wy ale ja jeszcze żyję wakacjami. W sobotę ruszam na południe Europy i zdecydowanie nie w głowie mi jesień.

Dziś wyjdziemy z domu. Tym razem dalej niż do ogródka czy na balkon. Będziemy rysować stare miasto. Którą starówkę wybieracie? Wybaczcie, że już kolejną notkę z rzędu męczę Was „Grą o Tron” ale w te wakacje ruszam do Królewskiej Przystani – chorwackiego Dubrovnika, gdzie powstaje serial. Miasteczko jest przepięknie ulokowane wśród turkusowych zatoczek i nazywa się je Perłą Adriatyku. Tym, którzy mają mniejszy budżet wakacyjny polecam urokliwy Budapeszt, do którego latają tanie linie lotnicze. Ja jako była krakowianka i obecna warszawianka może na wszelki wypadek nie będę próbowała ustalić, która z polskich starówek jest najpiękniejsza. Może Wy spróbujecie to rozstrzygnąć wrzucając ich rysunki?

Podczas wyjazdów chęć sfotografowania (i zwiedzenia) wszystkiego wydaje się taka naturalna… Zastanówmy sie jednak czy warto pędzić z aparatem przez, dajmy na to paryskie ulice, by później pokazać rodzinie zdjęcia obiektów, które bez trudu mogą znaleźć w sieci? Moim zdaniem – nie warto. Lepiej zatrzymać się na moment, zamówić kawę w kawiarni z widokiem a na stoliku rozłożyć szkicownik. I zamiast planować przyszłość („kiedyś tu wrócę”), poczuć magię chwili, która właśnie trwa. Ja w momencie pisania tego tekstu nie siedzę nad Sekwaną. Za to mam całkiem blisko do naszej Wisły. Trwa ogromna burza. Zamiast jednak narzekać na pogodę, wykorzystuję ją do redagowania tekstu. I rozkoszuję się orzeźwiającym, burzowym powietrzem. Wróćmy jednak do Paryża (tam też jest ładnie). Jak wspomniałam w (polecam!) osoba, która publicznie rysuje, wydaje się przechodniom intrygująca. Tym razem jednak zignorujcie innych ludzi. Skupcie się na pięknym budynku czy parku, który rysujecie. Utkwi Wam wtedy w pamięci lepiej niż po zrobieniu mu zdjęcia. Zobaczcie także mój tekst <„Tu i teraz”>, by jeszcze lepiej wpasować się w klimat życia chwilą.

Przybory

Nie wiem jak Wy ale ja do tej pory w podróż zabierałam ze sobą cały sklep plastyczny i pół biblioteki. Moja torba była tak wypełniona kredkami i ołówkami, że czasem brakowało miejsca na ubrania. Pewnego dnia stojąc na dworcu z najcięższą walizą świata uświadomiłam sobie, że podróż może być znakomitą okazją do poćwiczenia prostych, szkicowych rysunków.

Zatem co ze sobą zabrać w podróż, by przy minimum środków uzyskać ciekawe efekty? Ja z dość dużego zestawu, który zaprezentowałam w całości w wyjęłam sobie sepie w drewienku (dwie brązowe i jedną białą) i wiszer. Spakowałam także gumkę chlebową, zwykły ołówek 3B i oczywiście podręczny szkicownik. Można także użyć grafitów jednak polecam te, które nie brudzą rąk.

Reklama waliz Vouitton’a przypomina mi mnie samą oczekującą na pociąg na dworcu. W walizach oczywiście kredki i ołówki 🙂

W notce <”Krok po kroku: Cersei> zaprezentowałam rysunek wykonany zestawem „wszystko to, co wypadło z szuflady w starym pokoju w mieszkaniu rodziców”. Zestaw zawierał: „ogryzki” ołówków, resztki kredek i okładkę oderwaną z zeszytu. Fajny rysunek można stworzyć na czymkolwiek 🙂 W sytuacji wybitnie kryzysowej, gdy zapomnimy spakować przyborów plastycznych, można stworzyć obrazek… kawą. Notka na ten temat na pewno będzie 🙂

Styl

Rysowanie w podróży zazwyczaj odbywa się w ekstremalnych warunkach – w plenerze czy w trzęsącym się pociągu. Dlatego też tym razem darujmy sobie gładzenie powierzchni w nieskończoność ( to możemy robić w domu przy kubku herbaty; notka ). Poćwiczmy szybkie, spontaniczne kreseczki i bazgranie. O tym, dlaczego bazgranie jest takie ważne dowiecie się z kolejnej notki „Lifestyle Rysownika”.

Krok po kroku: ponadczasowa pocztówka w sepii

W tym tutorialu korzystałam z , którą znalazłam w sieci ale po powrocie z wakacji wrzucę zdjęcia procesu rysowania z natury. Dzisiejszy tekst potraktujecie jako wstęp. Korzystałam z sepii w kolore Red Chalk, która jest bardziej rudawa niż brązowa.

Szkic zaczęłam od linii poziomych, które w tym wypadku wyznaczają kompozycję.

W tym miejscu warto uświadomić sobie pewną rzecz: pierwsze kreski szkicu (właściwie cały szkic) nie muszą być ładne! To moment, w którym ustalamy kompozycję, mierzymy proporcje. Zobaczcie jak w filmiku z brzydkich, chaotycznych kresek wyłania się piękny obrazek w sepii.

Czas na pierwsze cienie. Przy takich obrazkach warto zacząć od ogólnego rozplanowania odcieni. Warto zadać sobie pytania: Który element będzie najciemniejszy na rysunku? Który najjaśniejszy? Dobrym pomysłem jest także spoglądanie na rysowany obiekt z przymrużeniem oka (dosłownie 🙂 ). To sprawi, że detale nie będą odciągać naszej uwagi od tego czym się aktualnie zajmujemy. Upewnijmy sie też, że na kartce cienie rozkładają się w sposób miły dla oka tj. że wzrok nie rozprasza się spoglądaniem na zbyt wiele wyrazistych elementów.

Czas na detale. By obrazek nabrał ponadczasownego charakteru, warto pominąć wszelkie elementy, poprzez które można łatwo zidentyfikować czas. Pozbywamy się zatem statków, anten satelitarnych, samochodów. I właściwie w tym momencie obrazek można już zakończyć…

… ale ja mam duszę eksperymentatorki i postanowiłam jeszcze trochę pobawić się z tym rysunkiem. On już z samego założenia miał być prostym szkicem, dlatego nie boję się, że go zniszczę. Do linii wykonanych sepią w drewnie dodałam kilka plam malowanych kawą. Kawa – w zależności od proporcji ziaren i wody – daje dość różne odcienie na karctce. Ja uzywałam rozwodnionej ‘fusiary’, która nie dominuje nad sepią w odcieniu ‘red chalk’ i stanowi dla niej delikatne, żółtawe tło.

Na tym etapie także można skończyć pracę… Ja dodałam jeszcze jedną warstwę piórem z czarnym atramentem. Piórem wykonałam także ramkę.

Krok po kroku: „powakacyjny” obrazek ze zdjęcia

Pastele olejne to bardzo przyjemna technika. Ubrudzone palce sprawiają, że cofamy się do czasów dzieciństwa i łatwiej wpadamy w przyjemny nastrój w czasie rysowania. Pastele olejne potrafią rysownikom wiele wybaczyć. Ewentualne błędy bardzo łatwo usunąć np. poprzez zeskrobanie nieudanego fragmentu lub nałożenie kolejnej warstwy.

Chyba po raz pierwszy zrobiłam sobie ładne paznokcie do tutorialu… Nawiasem mówiąc, znacie może kogoś w Warszawie kto zrobi mi ładne protezy paznokci (tipsy znaczy) w dobrej cenie? Tak do 50 zł?

Kilka lat temu na wakacjach w Chorwacji zrobiłam to zdjęcie:

Jego kolorystyka jest bardzo wakacyjna i idealnie pasuje do obrazka. Rysunek wykonałam na czymś, co zupełnie nie kojarzy się z wakacjami – na okładce mojej pracy licencjackiej. Gdy składałam swoją pracę do dziekanatu, okazało się, że okłada jest nie taka jak trzeba. Miała być termobindowana a moja była bindowana. Oczywiście dla pań z dziekanatu to jest szalona różnica, więc musiałam w wielkim pędzie biec z kartkami do punktu ksero i zszywać na nowo. Ile najadłam się stresu! Ale przy okazji dostałam do ręki starą okładkę, która idealnie nada się na bazę do rysunku.

Najpierw sprawdziłam czy papier odpowiednio przyjmuje pastele olejne. Okazało się, że tak.

Zaczęłam oczywiście od szkicu. Wykonałam go różnymi kolorami pasteli. Zrezygnowałam z pomocy precyzyjnego ołówka, by praca była lżejsza.

Potem szybko nałożyłam kolejne kolory. Moje pastele są w fatalnym stanie i sądzę, że najwyższy czas na nowe. Zacieniowałam także wodą, mimo że na zdjęciu miała odcień bardzo zbliżony do kartki. Na tym etapie ujawniła się bardzo wyraźnie faktura papieru ale nie przejęłam się tym.

Dopiero z kolejnych warstw zaczął wyłaniać się obrazek. Pastele wypełniły fakturę na papierze przez co powoli zaczęła zanikać.

Kolory pasteli olejnych można łatwo mieszać. Pod wpływem pocierania ich struktura nieco się rozluźnia i zaczynają być śliskie. Wtedy mogą się ze sobą łączyć tworząc nowe kolory.

Stopniowo dodawałam coraz więcej szczegółów i nowych kolorów. Oglądałam bazowe zdjęcie bardzo dokładnie pod kątem tego, czy gdzieś nie ma plamek w odcieniu, którego dotąd nie użyłam.

Gotowy obrazek wygląda tak:

Z pastelami olejnymi można pokombinować i połączyć je np. z… kolorowymi długopisami. Efekty dość ciekawe:

Powyższy rysunek wykonałam wieki temu ale sądzę, że dobrze ilustruje ciekawy efekt, jaki można uzyskać pastelami i długopisami. Pierwszy plan jest w stylu komiksowym. Tłow ykonałam na podstawie obrazu Monet’a.

Inny pomysł na powakacyjny obrazek? Komiks! Ja po wakacjach tworzę mini-obrazki, na których moje komiksowe alter-ego – Mały Elf – odwiedza różnie, ciekawe miejsca. Nie są to oczywiście dzieła sztuki (powyższy obrazek też, nawiasem mówiąc) ale ich tworzenie i późniejsze oglądanie daje dużo radości.

Pamiętajcie, rysowanie bez przyjemności i radości nie ma najmniejszego sensu. Wybierajcie tematy, które Was ciekawią, eksperymentujcie z technikami i bawcie się. Radość daje siłę do kontynuowania nauki rysowania. Do zobaczenia w następnej notce 🙂

Ps. Przybory, które wymieniłam są idealne dla podróżniczek także z jednego względu… Sepie idealnie nadają się do podkreślenia brwi a pędzlem można szybko zrobić pięknego, wytrzymałego koka 🙂

Ps. 2. Pocztówki, które są widoczne na pierwszych zdjęciach, dostałam od osób z całego świata. Moja kolekcja liczy już kilkadziesiąt kartek. Wszystkie pochodzą z serwisu postcrossing.com, gdzie uczestnicy podają swoje adresy i wysyłają do siebie kartki. Ja dostałam m.in. z Tajwanu, Filipin, Chin, USA, Nowej Zelandii (!), Rosji… Długo by wymieniać. W każdym razie polecam Postcrossing.

Ps. 3. Doskonałym sposobem na tanie podróżowanie jest CouchSurfing (couchsurfing.com). Zabawa polega na tym, że nocujemy za darmo u ludzi, którzy są zapisani w serwisie. Wybieramy sobie miasto, wysyłamy pytania o wolną kanapę (bo to na kanapach zazwyczaj się śpi) i… w drogę. CSi to bardzo miłe, otwarte osoby (bo tylko tacy są w stanie gościć w domu obcych ludzi). Sczególnie polecam naszych południowych sąsiadów. Ich gościnność jest ogromna! Ja dzięki CSowi mogłam m.in. zobaczyć Budapeszt nocą z oddalonego wzgórza, do którego zabrał nas nasz gospodarz (tzn. „host”), pływać w dzikim, odludnym jeziorku z turkusową wodą, próbować lokalnych potraw i… znaleźć miłość. Pierwsza osoba, którą gościłam, stała się później moim chłopakiem 😀